Bilety na prom Pelni

Postanowiliśmy wracać z Flores na Bali promem. Kolejna przygoda. I to nie byle jaka, bo prom to głównie środek transportu dla lokalnych ludzi i jak sie później okazało, byliśmy jedynymi białasami na pokładzie, kto wie czy nie od początku jego kursowania!

Mamy szczęście, prom odpływa raz w miesiącu i akurat w czerwcu 20-tego. Ile płynie? Pan w porcie powiedział, że dwa dni a może trzy. W sumie co za różnica :-) Zaraz po przyjeździe do Labuan Bajo z Rutengu, idziemy do oficjalnego biura Pelni. Wprawdzie jest niedziela, ale w przewodniku zapewniają, że czynne codziennie.

Opis jak dotrzeć do biura jest bardzo indonezyjski i zagmatwany. Pelni to jedyny państwowy, duży przewoźnik promowy pomiędzy wyspami. Spodziewałem się biura w porcie albo w okolicy. A jednak nie.

Z głównej drogi, przy której są wszystkie biura i sklepy, za meczetem idąc od portu skręcamy w lewo przy jednostce wojskowej. Idziemy obok boiska tak długo, aż będzie się wydawać za długo. Dochodzimy do małego skrzyżowania. Po lewej i prawej kościół. Przed nami droga ostro pod górę, prowadząca do lasu. W przewodniku piszą, że polna, ale aktualnie wyłożona wielkimi kamorami, po których nie ma szans iść. Trzeba skakać z kamienia na kamień. Ale pewnie tubylcy spokojnie tędy jeżdżą autami i motorami.

My z Gabkiem znaleźliśmy patent i idziemy bokiem kanału ściekowego. Jest wybetonowany gładziutko.

Przed biurem Dive-coś tam, które ktoś sobie w domu pod lasem zorganizował, jest budynek. Spory. Betonowy. Pusty.

Na froncie duże przeszklenia pozalepiane wydrukami z igłówki, po indonezyjski. Pod szybą dwie małe dziury w ścianie, sprawiające wrażenie komunikatorów z ludźmi wewnątrz. Ale po ludziach ani śladu. Jakiś stary, zakurzony komputer i tyle.

Około kwadransa dobijamy się do drzwi, myśląc, że może Agent śpi. W końcu niedziela. Ale nic to nie daje, poddajemy się. Przyjdziemy jutro z rana, zdążymy przed wypłynięcia na Seraya.

W poniedziałek tą samą drogą pod górę. Docieramy na 10-tą, ponieważ na wydrukach na szybie były różne godziny, zakładam że otwarcia, ale o tej porze to już tu powinno życie wrzeć.

Pusto. Ale jest dobry znak. Klapki, które podglądamy przez okno są inne niż wczoraj. Dobijamy się więc zaciekle. Już prawie zrezygnowani jesteśmy, kiedy za szybą pojawia się młoda, sympatyczna dziewczyna z córeczką na rękach. Obie mokre, jakby z pod prysznica wyrwane. Pewnie tak, widząc, że pani w ręku dzierży szampon ;-)

Przepraszamy za “najście” w środku dnia w jedynym oficjalnym biurze. Pani bardzo miła. Tłumaczy trochę po angielsku, że mamy szczęście bo następny prom w lipcu. Zna nawet ceny, ale żeby przyjść jutro, bo… dzisiaj nie ma biletów. Ale jutro po 10 już na pewno będzie miała.

W Indonezji nie wolno się złościć, więc z uśmiechem umawiamy się z panią na środę, dzień przed odpłynięciem promu, skracając tym samym pobyt na rajskiej, bezludnej wyspie Seraya o jeden dzień.

Na wszelki wypadek po drodze wstępujemy do kilku “biur podróży”, ale wszyscy odsyłają nad do oficjalnego biura w lesie, do pani pod prysznicem.

Z Seraya wracamy po śniadaniu o 10. Bierzemy pokój w Gardena, 2 osobne łóżka z moskitiera za 150. Ponieważ prom odchodzi o 6 rano a my jesteśmy głodni po godzinie na oceanie, bierzemy śniadanie “z góry”. Pojedzeni, znaną już trasą idziemy do biura Pelni.

Tym razem zaskoczenie. Pod biurem z dziesięciu chłopa. Jeden z nich na szczęście mówi po angielsku i wszystko nam tłumaczy. Kupujemy bilety na drugą klasę, licząc na to, że uda nam się być razem w kajucie. Jedzenie ma być, wliczone w cenę biletu. – yes, very good, better then in economy class, restaurant! – zapewnia nasz pomocnik. Koszt promu z Flores na Bali, dla dwóch dorosłych i dziecka w drugiej klasie, to 1650 tys. Lokalesi pływają klasą eco za niecałe 200, tys. ale 2 dni na oceanie na stojąco prawie, trochę nas odstrasza.

Wszystko załatwione, pozostaje kupić owoce na drogę, coś do piwa i nastawić budzik na 4 rano.