Zbudziłem Indyjskiego Demona

Dzisiaj mieliśmy bardzo relaksowy dzień. Żadnych “morderczych” wycieczek ani zwiedzania świątyń, bazarów, zabytków. Coś na kształt “czas wolny” na wycieczce szkolnej. Ania poszła więc rano, naprawde rano, na kurs gotowania kuchnii malezyjskiej a my z Gabkiem po raz n-dziesiąty nad morze do Clan Jetties Of Penang, gdzie Junior czuje się jak u siebie. Wypiłem kawkę a Gabek oddał się łowieniu i narzekaniu, że jakby miał kawałek mięsa, to miałby wielką barakudę, suma albo i rekina.

Po południu, korzystając z pięknej pogody zaliczyliśmy mały spacerek i lekkie zakupy w 1st Avenue Mall, gdzie zaopatrzyliśmy się w Sushi na wynos z myślą wszamania go nad morzem. Przezornie wzięliśmy 2 duże (rodzinne zestawy) i dla Gabka indywidualnie kilka nigiri z łososiem i kilka z krewetką.

Spacerkiem udaliśmy się w obranym kierunku, wybierając trochę dłuższą opcję, żeby ponownie nie zapuścić się do Clan Jetties. Tam zamiast jedzenia byłoby znowu łowienie. Kiedy już byliśmy na wysokości Little India, spotkaliśmy go. Śpiącego Demona. Co nas podkusiło, żeby go wybudzić? Z zasłużonego, spokojnego, indyjskiego snu? Ale stało się.

Czujne, trzecie oko nas spostrzegło, zamrugało i przebudziło Demona. – Yes, yes, please.

Wesoła rozlatana rodzinka

Wesoła rozlatana rodzinka

Od dawna chcieliśmy przejechać się rikszą. Taką prawdziwą, jak z filmów bollywoodzkich. Żeby była całym majątkiem riksiarza, który koniecznie musi być wychudzonym do nieprzyzwoitości, indonezysjkim starszym panem. Żaden tam tłusty muzułmański islamista ale 100% oryginał. No i masz, stało się.

Z radością przyjęliśmy zaproszenie, dogadaliśmy cene i ustaliliśmy, że chcemy przejechać się tylko malutki kawałek do Town Hall (mając na myśli Penang Municipal Town Hall oczywiście). Demon zgodził się za dychę. Ja upierałem się chwilę, że pójdę na piechotę – riksza sprawiała wrażenie dwuosobowej. Ale nie, nie ma mowy. Już chwyta Gabka, wciska go na oparcie siedzenia i ja mam siadać, jedziemy. No nie wiem, na moje oko obciążenie, jakie daje sama tylko Ania z Gabkiem (który już chyba jest nawet cięższy) przerasta Demona ze dwa razy. Ale co tam, płacę, wymagam, ładuję się.

Trzech białasów na jednej rikszy to za dużo...

Trzech białasów na jednej rikszy to za dużo…

Demon stęknął, powoli jak żółw, ociężale, ruszył. Stęknął jeszcze raz i kulamy się. Demon sprawia wrażenie pijanego, co oczywiście nie jest prawdą – a raczej dopiero co przebudzonego. Zdecydowanie przepisy ruchu drogowego się go nie imają. Jedziemy sobie naprawdę powoli, za nami korek samochodów. Zatrzymujemy się dla nas przy słynnych już muralach. Riksiarz skręca i zakręca jak chce, jedzie głównie pod prąd (tak szybciej, nie ma korka) i cały czas gada, gada i gada. Zachwyca się Gabkiem – “handsome boy”, postękuje – “heavy, you are heavy”, upiera się, że przewiezie nas przez Little India mimo naszych mocnych sprzeciwów (jesteśmy głodni i chcemy prosto nad morze, na piechotę 10 min.)

Mural w Georgetown / fot. rozlatani.pl

Mural w Georgetown / fot. rozlatani.pl

Wielki kot - mural w Georgetown / fot. rozlatani.pl

Wielki kot – mural w Georgetown / fot. rozlatani.pl

Jedziemy rikszą!

Jedziemy rikszą!

Po 20 minutach kluczenia staje gdzieś na środku drogi i oznajma uroczyście “Town Hall”. No i tłumaczymy mu delikatnie, że gdzie tam do  Town Hall jeszcze, że to nad morzem, taki budynek, że tam placyk i tam chcemy się dostać. O mało nie padł. Ewidentnie Demona siły opuściły już jakieś 5 minut temu, ale się nie poddał. Uparł się, że dzieła dokończy, żeby się pakować – on jedzie. Znowu się nie zgodził, żebym szedł piechotą i on trójkę spokojnie dowiezie.

Tym razem nasz Demon powtarzał już tylko “heavy, you are heavy“. Dotarliśmy z mocnym dreszczem emocji, przecinając ruchliwą drogę bez mrugnięcia okiem, przejeżdżając pod prąd i narażając naszego Demona na wyzionięcie ostatniego ducha, podczas pchania białasów.

 

Nasza rikszowa trasa

Nasza rikszowa trasa

Udało się. Podróż trwała 32 minuty, przejechaliśmy w tym czasie 2,2 km z średnią prędkością… 3,5 km/h. Maksymalna prędkość, jaką rozwinęliśmy (z górki chyba) to było 13 km/h. Demon stanowczo stwierdził, że za taki wysiłem należy się dwie dychy z czym musieliśmy się zgodzić. Źle wyglądał, zsiadł z rikszy, siadło na murku i ponownie zapadł w sen. Czeka na kolejne ofiary, które go zbudzą, więc ciii, przechodźcie tam na paluszkach.

Jedyne straty, jakie ponieśliśmy to popaćkane czerwoną farbą spodnie Gabka (od rikszy). Za to Sushi było wyśmienite a wasabi najostrzejsze, jakie w życiu jedliśmy. Brakowało tylko wspaniałej sake od Radka.